Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
- Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
- Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
- Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
- Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
- Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
- Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
- Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
- Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
- Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
- Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
- Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
- Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
- Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
- Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
- Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
- Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
_____
Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
- Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
- Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
- Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
- Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
- Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
- Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
- No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
-Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
- Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
- Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
- Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
- Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
- W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
- Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
- Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
- Rico, weź tą rybę już, błagam...
Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
_____
Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
- Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
- Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
- Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
- Za chwile nie wytrzymam, no!
Rico wzruszył ramionami i rzekł:
- Sikaj tu. W kącie.
- Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
- Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
- Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
- No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
- Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
- Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
- Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
- Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
- Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
- Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
- Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
- Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
- Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
- Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
- Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
- Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
(Alex!! W poprzednim poście wkleiłaś tutaj historię Kowalskiego. Napraw to, błagam. Przez chwilę się zastanawiam, o co cho...
)