Pingwiny z Madagaskaru Polska

Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Polskie forum fanów serialu ,,Pingwiny z Madagaskaru - dołącz do naszej społeczności już dziś!


3 posters

    Historia Skippera

    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Nie Sie 07, 2016 7:18 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Sro Sie 10, 2016 1:06 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze.
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Sro Sie 10, 2016 5:40 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójśc za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Sro Sie 10, 2016 6:07 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Sro Sie 10, 2016 6:32 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Sro Sie 10, 2016 7:18 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Pon Sie 15, 2016 6:25 pm

    Wybaczcie, ale nie mam możliwości skopiować wcześniejszego tekstu.

    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami.
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Pon Sie 22, 2016 12:09 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    Psychopata westchnął i wyjął ze swojego żołądka linę. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica.
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Pon Sie 22, 2016 1:35 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica. Wciąż szarpał się z suwakiem, ale nie dawał już rady. Umęczony pęcherz postanowił właśnie się zbuntować.
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Wto Sie 23, 2016 2:10 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica. Wciąż szarpał się z suwakiem, ale nie dawał już rady. Umęczony pęcherz postanowił właśnie się zbuntować. - Nawet nie chce na to patrzeć, uuu...
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Sro Sie 24, 2016 7:30 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica. Wciąż szarpał się z suwakiem, ale nie dawał już rady. Umęczony pęcherz postanowił właśnie się zbuntować.
    - Nawet nie chce na to patrzeć, uuu... - Kowalski zacisnął powieki. Skipper cały się trząsł, wciąż walcząc z suwakiem, ale przestał, czując, że popuścił, że już mu leci. Zacisnął skrzydło w kroczu i na chwilę udało mu się powstrzymać niekontrolowaną strużkę, ale chwilę potem dolną część skafandra zmoczyła obfita struga. Po policzkach Skippera popłynęły łzy. Przyklęknął na jedno "kolano", ale nie mógł już nic poradzić na ciepło rozlewające się pomiędzy nogami i pod ogonkiem. Pierwszy raz w życiu zsikał się w majtki!
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Czw Sie 25, 2016 1:33 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica. Wciąż szarpał się z suwakiem, ale nie dawał już rady. Umęczony pęcherz postanowił właśnie się zbuntować.
    - Nawet nie chce na to patrzeć, uuu... - Kowalski zacisnął powieki. Skipper cały się trząsł, wciąż walcząc z suwakiem, ale przestał, czując, że popuścił, że już mu leci. Zacisnął skrzydło w kroczu i na chwilę udało mu się powstrzymać niekontrolowaną strużkę, ale chwilę potem dolną część skafandra zmoczyła obfita struga. Po policzkach Skippera popłynęły łzy. Przyklęknął na jedno "kolano", ale nie mógł już nic poradzić na ciepło rozlewające się pomiędzy nogami i pod ogonkiem. Pierwszy raz w życiu zsikał się w majtki!
    Rico wykrzywił się, a Kowalskiego już zaczęło ciągnąć na wymioty.
    - Ja już chce na ziemię! - krzyknął naukowiec, zasłaniając skrzydełkami dzióbek.

    Katie, błagam ;_;
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Czw Sie 25, 2016 2:21 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica. Wciąż szarpał się z suwakiem, ale nie dawał już rady. Umęczony pęcherz postanowił właśnie się zbuntować.
    - Nawet nie chce na to patrzeć, uuu... - Kowalski zacisnął powieki. Skipper cały się trząsł, wciąż walcząc z suwakiem, ale przestał, czując, że popuścił, że już mu leci. Zacisnął skrzydło w kroczu i na chwilę udało mu się powstrzymać niekontrolowaną strużkę, ale chwilę potem dolną część skafandra zmoczyła obfita struga. Po policzkach Skippera popłynęły łzy. Przyklęknął na jedno "kolano", ale nie mógł już nic poradzić na ciepło rozlewające się pomiędzy nogami i pod ogonkiem. Pierwszy raz w życiu zsikał się w majtki!
    Rico wykrzywił się, a Kowalskiego już zaczęło ciągnąć na wymioty.
    - Ja już chce na ziemię! - krzyknął naukowiec, zasłaniając skrzydełkami dzióbek. Skipper kucał teraz w całkiem sporej kałuży, rozlewającej się na podłodze. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Na oczach podwładnych.... On...
    - Odwrócić mi się w tej chwili! - wrzasnął na przyjaciół. Pingwiny posłusznie stanęły do niego plecami, wstydząc się niemniej niż on.

    Co chcesz? tongue
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Pon Sie 29, 2016 9:32 am

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica. Wciąż szarpał się z suwakiem, ale nie dawał już rady. Umęczony pęcherz postanowił właśnie się zbuntować.
    - Nawet nie chce na to patrzeć, uuu... - Kowalski zacisnął powieki. Skipper cały się trząsł, wciąż walcząc z suwakiem, ale przestał, czując, że popuścił, że już mu leci. Zacisnął skrzydło w kroczu i na chwilę udało mu się powstrzymać niekontrolowaną strużkę, ale chwilę potem dolną część skafandra zmoczyła obfita struga. Po policzkach Skippera popłynęły łzy. Przyklęknął na jedno "kolano", ale nie mógł już nic poradzić na ciepło rozlewające się pomiędzy nogami i pod ogonkiem. Pierwszy raz w życiu zsikał się w majtki!
    Rico wykrzywił się, a Kowalskiego już zaczęło ciągnąć na wymioty.
    - Ja już chce na ziemię! - krzyknął naukowiec, zasłaniając skrzydełkami dzióbek. Skipper kucał teraz w całkiem sporej kałuży, rozlewającej się na podłodze. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Na oczach podwładnych.... On...
    - Odwrócić mi się w tej chwili! - wrzasnął na przyjaciół. Pingwiny posłusznie stanęły do niego plecami, wstydząc się niemniej niż on.
    ___
    Minęła godzina, a potem kolejna. Żaden z nich nie zaczął rozmowy. Cała trójka była strasznie zawstydzona tym, co wydarzyło się parę godzin temu. Od czasu do czasu rzucali sobie spojrzenia, ale nikt nie chciał swojemu koledze spojrzeć w oczy.

    Niech przestanie tutaj bez przerwy chcieć iść do toalety, błagam...
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Pon Sie 29, 2016 10:23 am

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica. Wciąż szarpał się z suwakiem, ale nie dawał już rady. Umęczony pęcherz postanowił właśnie się zbuntować.
    - Nawet nie chce na to patrzeć, uuu... - Kowalski zacisnął powieki. Skipper cały się trząsł, wciąż walcząc z suwakiem, ale przestał, czując, że popuścił, że już mu leci. Zacisnął skrzydło w kroczu i na chwilę udało mu się powstrzymać niekontrolowaną strużkę, ale chwilę potem dolną część skafandra zmoczyła obfita struga. Po policzkach Skippera popłynęły łzy. Przyklęknął na jedno "kolano", ale nie mógł już nic poradzić na ciepło rozlewające się pomiędzy nogami i pod ogonkiem. Pierwszy raz w życiu zsikał się w majtki!
    Rico wykrzywił się, a Kowalskiego już zaczęło ciągnąć na wymioty.
    - Ja już chce na ziemię! - krzyknął naukowiec, zasłaniając skrzydełkami dzióbek. Skipper kucał teraz w całkiem sporej kałuży, rozlewającej się na podłodze. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Na oczach podwładnych.... On...
    - Odwrócić mi się w tej chwili! - wrzasnął na przyjaciół. Pingwiny posłusznie stanęły do niego plecami, wstydząc się niemniej niż on.
    ___
    Minęła godzina, a potem kolejna. Żaden z nich nie zaczął rozmowy. Cała trójka była strasznie zawstydzona tym, co wydarzyło się parę godzin temu. Od czasu do czasu rzucali sobie spojrzenia, ale nikt nie chciał swojemu koledze spojrzeć w oczy. Skipper siedział pod ścianą opatulony kocem. Kowalski pomógł mu sprzątać ten bałagan, nie odzywając się przy tym ani słowem. Przeprany skafander wisiał teraz na metalowym drążku w ścianie powoli schnąc. Skipper miał cichą nadzieję, że stanie się niewidzialny. Nie mógł sobie podarować tego co się stało, on przecież nie mógł tak... tak po prostu... Dowódca ukrył dziób w skrzydłach.

    Dobra, już. Ogarniam się... Przepraszam.
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Pon Sie 29, 2016 10:37 am

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica. Wciąż szarpał się z suwakiem, ale nie dawał już rady. Umęczony pęcherz postanowił właśnie się zbuntować.
    - Nawet nie chce na to patrzeć, uuu... - Kowalski zacisnął powieki. Skipper cały się trząsł, wciąż walcząc z suwakiem, ale przestał, czując, że popuścił, że już mu leci. Zacisnął skrzydło w kroczu i na chwilę udało mu się powstrzymać niekontrolowaną strużkę, ale chwilę potem dolną część skafandra zmoczyła obfita struga. Po policzkach Skippera popłynęły łzy. Przyklęknął na jedno "kolano", ale nie mógł już nic poradzić na ciepło rozlewające się pomiędzy nogami i pod ogonkiem. Pierwszy raz w życiu zsikał się w majtki!
    Rico wykrzywił się, a Kowalskiego już zaczęło ciągnąć na wymioty.
    - Ja już chce na ziemię! - krzyknął naukowiec, zasłaniając skrzydełkami dzióbek. Skipper kucał teraz w całkiem sporej kałuży, rozlewającej się na podłodze. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Na oczach podwładnych.... On...
    - Odwrócić mi się w tej chwili! - wrzasnął na przyjaciół. Pingwiny posłusznie stanęły do niego plecami, wstydząc się niemniej niż on.
    ___
    Minęła godzina, a potem kolejna. Żaden z nich nie zaczął rozmowy. Cała trójka była strasznie zawstydzona tym, co wydarzyło się parę godzin temu. Od czasu do czasu rzucali sobie spojrzenia, ale nikt nie chciał swojemu koledze spojrzeć w oczy. Skipper siedział pod ścianą opatulony kocem. Kowalski pomógł mu sprzątać ten bałagan, nie odzywając się przy tym ani słowem. Przeprany skafander wisiał teraz na metalowym drążku w ścianie powoli schnąc. Skipper miał cichą nadzieję, że stanie się niewidzialny. Nie mógł sobie podarować tego co się stało, on przecież nie mógł tak... tak po prostu... Dowódca ukrył dziób w skrzydłach.
    ,,Nie, Skipper, nie! Nie możesz w tej chwili się zachowywać jak Szeregowy, gdy zgubi jednorożca, nie!'' - pomyślał i uderzył się w dziób. Wstał szybko. Reszta na niego spojrzała, a jemu znowu zrobiło się głupio, ale podszedł do chłopaków.
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Pon Sie 29, 2016 3:31 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica. Wciąż szarpał się z suwakiem, ale nie dawał już rady. Umęczony pęcherz postanowił właśnie się zbuntować.
    - Nawet nie chce na to patrzeć, uuu... - Kowalski zacisnął powieki. Skipper cały się trząsł, wciąż walcząc z suwakiem, ale przestał, czując, że popuścił, że już mu leci. Zacisnął skrzydło w kroczu i na chwilę udało mu się powstrzymać niekontrolowaną strużkę, ale chwilę potem dolną część skafandra zmoczyła obfita struga. Po policzkach Skippera popłynęły łzy. Przyklęknął na jedno "kolano", ale nie mógł już nic poradzić na ciepło rozlewające się pomiędzy nogami i pod ogonkiem. Pierwszy raz w życiu zsikał się w majtki!
    Rico wykrzywił się, a Kowalskiego już zaczęło ciągnąć na wymioty.
    - Ja już chce na ziemię! - krzyknął naukowiec, zasłaniając skrzydełkami dzióbek. Skipper kucał teraz w całkiem sporej kałuży, rozlewającej się na podłodze. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Na oczach podwładnych.... On...
    - Odwrócić mi się w tej chwili! - wrzasnął na przyjaciół. Pingwiny posłusznie stanęły do niego plecami, wstydząc się niemniej niż on.
    ___
    Minęła godzina, a potem kolejna. Żaden z nich nie zaczął rozmowy. Cała trójka była strasznie zawstydzona tym, co wydarzyło się parę godzin temu. Od czasu do czasu rzucali sobie spojrzenia, ale nikt nie chciał swojemu koledze spojrzeć w oczy. Skipper siedział pod ścianą opatulony kocem. Kowalski pomógł mu sprzątać ten bałagan, nie odzywając się przy tym ani słowem. Przeprany skafander wisiał teraz na metalowym drążku w ścianie powoli schnąc. Skipper miał cichą nadzieję, że stanie się niewidzialny. Nie mógł sobie podarować tego co się stało, on przecież nie mógł tak... tak po prostu... Dowódca ukrył dziób w skrzydłach.
    ,,Nie, Skipper, nie! Nie możesz w tej chwili się zachowywać jak Szeregowy, gdy zgubi jednorożca, nie!'' - pomyślał i uderzył się w dziób. Wstał szybko. Reszta na niego spojrzała, a jemu znowu zrobiło się głupio, ale podszedł do chłopaków. Nieśmiało objął Kowalskiego i mocno się do niego przytulił.
    - Co Szefowi znowu odwaliło? - spytał naukowiec.
    - Nagle dotarło do mnie, że... że cię kocham. - odpowiedział mu Skipper. Kowalskiego zmroziło i przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa. Przyłożył skrzydło do policzka dowódcy.
    - Szefie, Szef ma naprawdę wysoką gorączkę. Powinien się Szef teraz położyć, a nie wygadywać głupoty. - powiedział łagodnie.
    - Kiedy ja naprawdę bardzo cię kocham. - odpowiedział Skipper. Kowalski westchnął.
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Pon Sie 29, 2016 8:58 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica. Wciąż szarpał się z suwakiem, ale nie dawał już rady. Umęczony pęcherz postanowił właśnie się zbuntować.
    - Nawet nie chce na to patrzeć, uuu... - Kowalski zacisnął powieki. Skipper cały się trząsł, wciąż walcząc z suwakiem, ale przestał, czując, że popuścił, że już mu leci. Zacisnął skrzydło w kroczu i na chwilę udało mu się powstrzymać niekontrolowaną strużkę, ale chwilę potem dolną część skafandra zmoczyła obfita struga. Po policzkach Skippera popłynęły łzy. Przyklęknął na jedno "kolano", ale nie mógł już nic poradzić na ciepło rozlewające się pomiędzy nogami i pod ogonkiem. Pierwszy raz w życiu zsikał się w majtki!
    Rico wykrzywił się, a Kowalskiego już zaczęło ciągnąć na wymioty.
    - Ja już chce na ziemię! - krzyknął naukowiec, zasłaniając skrzydełkami dzióbek. Skipper kucał teraz w całkiem sporej kałuży, rozlewającej się na podłodze. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Na oczach podwładnych.... On...
    - Odwrócić mi się w tej chwili! - wrzasnął na przyjaciół. Pingwiny posłusznie stanęły do niego plecami, wstydząc się niemniej niż on.
    ___
    Minęła godzina, a potem kolejna. Żaden z nich nie zaczął rozmowy. Cała trójka była strasznie zawstydzona tym, co wydarzyło się parę godzin temu. Od czasu do czasu rzucali sobie spojrzenia, ale nikt nie chciał swojemu koledze spojrzeć w oczy. Skipper siedział pod ścianą opatulony kocem. Kowalski pomógł mu sprzątać ten bałagan, nie odzywając się przy tym ani słowem. Przeprany skafander wisiał teraz na metalowym drążku w ścianie powoli schnąc. Skipper miał cichą nadzieję, że stanie się niewidzialny. Nie mógł sobie podarować tego co się stało, on przecież nie mógł tak... tak po prostu... Dowódca ukrył dziób w skrzydłach.
    ,,Nie, Skipper, nie! Nie możesz w tej chwili się zachowywać jak Szeregowy, gdy zgubi jednorożca, nie!'' - pomyślał i uderzył się w dziób. Wstał szybko. Reszta na niego spojrzała, a jemu znowu zrobiło się głupio, ale podszedł do chłopaków. Nieśmiało objął Kowalskiego i mocno się do niego przytulił.
    - Co Szefowi znowu odwaliło? - spytał naukowiec.
    - Nagle dotarło do mnie, że... że cię kocham. - odpowiedział mu Skipper. Kowalskiego zmroziło i przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa. Przyłożył skrzydło do policzka dowódcy.
    - Szefie, Szef ma naprawdę wysoką gorączkę. Powinien się Szef teraz położyć, a nie wygadywać głupoty. - powiedział łagodnie.
    - Kiedy ja naprawdę bardzo cię kocham. - odpowiedział Skipper. Kowalski westchnął. - I Ciebie też kocham. I kocham ten statek. I kosmos. I ziemie. I Szeregowego... - Zamrugał oczkami, jak słodka dziewczynka i przytulił też Rico. A potem przytulał wszystko po kolei, nawet jakieś przedmioty.
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Wto Sie 30, 2016 5:24 pm

    Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
    - Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
    Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
    - Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
    Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
    - Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
    - Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
    - Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
    - Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
    - Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
    - Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
    - Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
    - Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
    Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
    - Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
    Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
    - Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
    Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
    - Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
    - Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
    - Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił w wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
    _____
    Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
    - Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
    - Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
    - Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
    - Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
    Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
    - Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
    - Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
    Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
    - No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
    -Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
    Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
    Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno. Kowalski jęknął, czując narastające przeciążenie i spojrzał na Skippera.
    - Mógłby pan? - poprosił, słabo, widząc, ze przed oczami zaczynają mu tańczyć czarne plamy.
    - Jasne. - Skipper mocno zdzielił go po dziobie, a naukowiec potrząsnął głową. Nie mógł teraz zemdleć. Wydawało mu się, że kiedy wrócą, jego twarz będzie cała czerwona od plaskaczów, ale przynajmniej nie będzie czuł się okropnie. Lepsze to niż wymioty.
    - Pa pa domku. - wyszeptał, wyglądając przez boczne okienko na oddalającą się ziemię. Wkrótce potem przeciążenie osłabło, a Kowalski mógł już oddychać swobodniej. Skipper zdjął hełm, który pod wpływem braku grawitacji, uniósł się w górę. Rico zrobił to samo.
    - Nie wiem jak wy chłopacy, ale ja bym chciał mieszkać na księżycu - rzekł Skipper, przeciągnął się - żadnych wrogów, hipisów... co prawda bez nich byłoby nudno, ale czasem trzeba sobie zrobić odpoczynek. Mamy już swoje lata.
    Rozmyślał nad tym, co mógłby zrobić Kowalski. Może jakiś domek czy coś na księżycu? Ale taki, żeby im nie zagrażał. Może by pomógł jakiś inny naukowiec? Tylko skąd takowego wziąć? Kowalski oddychał coraz bardziej spazmatycznie. Znowu brało go na wymioty. w tempie ekspresowym odpiął hełm, poszukał skrzydłem papierowych torebek i zwrócił wszystko co zjadł na kolację.
    - W porządku? - spytał Skipper, kładąc mu skrzydło na ramieniu.
    Kowalski pokręcił przecząco głową kontynuując zwracanie jedzenie. Próbował jakoś się opanować, uderzyć się w twarz, ale nie miał już naprawdę siły. Kowalski oparł głowę na zagłówku.
    - Przejmie Szef stery? - spytał. - Ja muszę dojść do siebie, a to chwilę zajmie. - naukowiec przełknął ślinę usiłując pozbyć się gorzkiego posmaku w dziobie.
    - Jasne. - odpowiedział dowódca, łapiąc za ster.
    Rico wyciągnął rybę i delektował się nią. Zapach jedzenia sprawił, że Naukowcowi zbierało się jeszcze bardziej na wymioty.
    - Rico, weź tą rybę już, błagam...
    Psychopata westchnął i zjadł rybę, a potem następną. Gdy skończył, bekną. Kowalski zatkał sobie dziób, ale na szczęście nie zwymiotował. Zastanawiał się, jak psychopata może w ogóle coś jeść.
    _____
    Mijało czterdzieści osiem godzin spędzonych w kosmosie. Skipper kucał w kącie, łapiąc się za brzuch. Źle się czuł. Wszystko go bolało, kręciło się w głowie. A i to poza tym, że potwornie chciało mu się sikać!
    - Wszystko w porządku, Szefie? - spytał Kowalski, obejmując go ramieniem. Pingwinowi zrobiło się niedobrze, kiedy poczuł nieprzyjemny odór z dzioba kolegi. Odsunął się od niego i zaczął chodzić po całym pokładzie, żeby jakoś wytrzymać. Nie mają ubikacji przy sobie, ale jest prawdziwym mężczyzną, nie babą!
    - Czy tutaj nie ma gdzieś ukrytej ubikacji?! - warknął dowódca i zaczął skakać. Rico odwrócił się do niego i pokręcił przecząco głową, zjadając kolejną porcję ryb. - Zostaw te ryby, bo nam nie wystarczy do jutra nawet!
    - Okej, okej... - przewrócił oczami psychopata i schował ryby, ale po kryjomu wziął parę jeszcze do dzioba. Jeszcze nigdy nie czuł takiego napadu głodu.
    - Za chwile nie wytrzymam, no!
    Rico wzruszył ramionami i rzekł:
    - Sikaj tu. W kącie.
    - Albo po prostu niech Szef wyjdzie na zewnątrz i załatwi swoją potrzebę - rzekł Kowalski - nic się złego nie stanie. Najwyżej zatrujemy organizmy, które tu żyją.
    Skipper rzucił mu mordercze spojrzenie.
    - Szefie, z biegiem czasu każdego z nas to czeka. - dodał Kowalski.
    - Nie pomagasz mi! Wcale mi nie pomagasz! - Skipper podniósł głos. - Poza tym jak niby mam wyjść na zewnątrz?! Nie mogę ot tak sobie rozpiąć skafandra będąc na zewnątrz! To mnie zabije! Niby taki jesteś mądry, ale o tym już nie pomyślałeś! - krzyczał Skipper, drepcząc w miejscu. Nie przyznałby się do tego przed chłopakami, ale zaczynał panikować. Naprawdę musiał pójść do łazienki, to nie mogło czekać.
    - No to nie wiem! Też mi problem... - warknął Kowalski i zwrócił się do Rico. - Nie masz może miętowej gumy do żucia? - właśnie zdał sobie sprawę z tego, że jego oddech nie ma zbyt przyjemnego zapachu. Psychopata wyrzygał gumę i wsadził Kowalskiemu do dzioba. Zrobiło mu się niedobrze, kiedy poczuł ogromną ilość śliny, ale po pewnym czasie to przeszło.
    - Wszyscy zginiemy!!! - wykrzyknął Skipper, padając na ''kolana''. - Ja już dłużej nie wytrzymam!!! - dowódca zastygł w miejscu mocno ściskając nogi i rozpłakał się z bezsilności.
    - Szef nie żartuje. - zorientował się Kowalski, lustrując wzrokiem sylwetkę przyjaciela. Mocno ściśnięte kolana, skrzydło w kroczu, rumieniec pokrywający policzki i łzy płynące strumieniami.
    - Aż tak bardzo się Szefowi chce? - Skipper potaknął. - Szef wytrzyma jeszcze chwilkę, ja... Ja coś wymyślę. - naukowiec rzucił się w stronę aneksu bagażowego i apteczki.
    - Nie wiem, czy to się przyda, ale znalazłem coś takiego. - zameldował chwilę później, podając dowódcy foliowy pojemnik.
    - Dawaj to! - Skipper wyszarpnął mu pojemnik ze skrzydła i pognał w najodleglejszy kąt statku. Rozpiął kilka zamków błyskawicznych, odpiął szelki i z trudem zsunął dolną część skafandra. Bał się, że jeśli choć na chwilę rozewrze kolana, to się zsika.
    Rico zaczął głośno śpiewać, by zagłuszyć dźwięk załatwiania potrzeby fizjologicznej, chociaż po ''talencie'' psychopaty, każdy już wolał słyszeć to drugie. Byłoby to już przyjemniejsze dla uszu niż jakieś skrzeczenie.
    - Rico, zamknij się! - krzyknął z kąta Skipper. Nie mógł się rozluźnić słysząc przyśpiewki psychopaty.
    - Ok, ok. - Rico natychmiast zamknął dziób. Chłopcy zajęli się obserwacją jakże ciekawych przycisków na pulpicie sterowniczym, starając się nie słyszeć odgłosów dochodzących z kąta. Skipper kucał nad pojemnikiem, do którego spływała obfita strużka. Odrobinę poleciało na podłogę, ale nie zamierzał się tym przejmować. Ogromnie mu ulżyło.
    - Szef już... skończył? - odważył się zadać pytanie Kowalski.
    - Tak. - odpowiedział Skipper, stając za nim. - Dzięki. A co mam zrobić z tym? - spytał, podnosząc do góry torebkę pełną cieczy.
    - Wypić - zakaszlał Kowalski, Rico zaczął się śmiać. Skipper spojrzał na niego wściekły.
    - Za chwilę to ci wyleję to na głowę - warknął i podszedł bliżej.
    - Nie, nie! - zawołał naukowiec, uchylając się przed skrzydłem dowódcy. - Po pierwsze, to nich Szef mi tu tego nie przynosi, bo się wstydzę. Po drugie, niech pan wyrzuci w przestrzeń.
    Lider wzruszył ramionami i wziął zamach.
    - Wolę na ciebie.
    - Nie!!! - Kowalski osłonił się skrzydłami. - Błagam, nie! No już dobrze, przepraszam! Słyszy Szef? Przepraszam!!!
    Niestety Skippera nie było w stanie nic powstrzymał. Cała nieładnie pachnąca substancja wylądowała na Kowalskim. Troszkę nawet wpadło mu do dzioba. Rico przyglądał się i zaczął się śmiać. Skipper uśmiechnął się. Dopiero po chwili zorientował się co właśnie zrobił. Kowalski stał obok swojego fotela, ociekając płynem. Rozłożył bezradnie skrzydełka. Zbierało mu się na płacz. W oczach stanęły łzy, a dwie mokre strużki popłynęły po policzkach.
    - Nie wierzę, że Szef to zrobił. - zaszlochał i odbiegł w stronę najciemniejszego i najodleglejszego kąta statku kosmicznego, gdzie rozpłakał się na dobre. Skipperowi zrobiło się żal podwładnego. Wcale tego nie chciał, ale... wyszło jak wyszło.
    Zrobiło mu się głupio. Podszedł do naukowca.
    - Przepraszam. - Pomimo że Kowalski pachniał nieładnie i był cały mokry, przytulił go, a następnie dołączył Rico. Naukowiec wysunął się z jego objęć.
    - Nie chcę, nienawidzę cię! - wrzasnął dowódcy prosto w oczy, wyjął ze spiżarki butelkę wody, z apteczki niewielki lniany ręcznik i zajął się doprowadzaniem swojego wyglądu do porządku. Na początek zerwał z siebie skafander i rzucił na podłogę, potem zmoczył wodą ręcznik i wściekle zaczął trzeć nim piórka, chcąc się pozbyć lepkiej cieczy i okropnego zapachu. Ciągle popłakiwał cichutko.
    - Kowalski, ale ja naprawdę przepraszam... nie chciałem... wybacz mi. - Skipper znów chciał go przytulić, ale Naukowiec odskoczył gwałtownie.
    - Nie dotykaj mnie, nie odzywaj się do mnie! - wrzasnął znowu, przez łzy. - Odczep się ode mnie! Jesteś nienormalny!
    Skipper miał poważną minę, po czym od razu rzucił się na Kowalskiego i zaczął go łaskotać. Naukowiec zaczął się śmiać a zarazem łkać.
    - Przestań, spadaj! - krzyczał, usiłując wyrwać się dowódcy. W końcu jednak roześmiał się i spojrzał na niego. - Naprawdę jesteś nienormalny. - powiedział, wysuwając się z jego objęć i wrócił do czyszczenia piórek, które zdążyły się już posklejać i zaczynały naprawdę okropnie pachnieć.
    - Oj wiem! - Skipper ponownie ruszył na niego, tym razem zaczął mu czochrać piórka na głowie.
    - Akurat tam to się jeszcze nie myłem. - odezwał się naukowiec. Dowódca zamarł wpół ruchu i krzywiąc się, wytarł skrzydło o skafander. Kowalskiemu zrobiło się smutno. Najpierw sam wylał na niego zawartość torebki, a teraz jeszcze się go brzydził. Ale potem znów go przytulił.
    - Oj nie smuć się już!
    - Nie będę. - obiecał Kowalski, polewając wodą z butelki i siebie i Skippera. Dowódca cofnął się z piskiem. - Niech się Szef cieszy, że to zwykła woda. - dodał naukowiec.
    - Naprawdę nie chciałem. - powtórzył Skipper. Kowalski uśmiechnął się mimowolnie, a potem trącił nogą skafander. Nadawał się tylko do wyrzucenia.
    - Rico, masz gdzieś zapasowy? - spytał, pokazując na strój, który właśnie lądował w śmieciach.
    Psychopata pokręcił przecząco głową. Kowalski spojrzał w zamyśleniu na mokry skafander i po chwili wyciągnął go ze śmieci z zamiarem uprania, wysuszenia i ponownego włożenia na siebie.
    - Najlepiej by może było żebyśmy wrócili na ziemię. - zaproponował.
    - Nie ma mowy. - głos Skippera na powrót stał się szorstki. - Doprowadźcie się do porządku i lecimy dalej, bo jak na razie to nawet nie wiem gdzie jesteśmy. I podejrzewam, ze wy też tego nie wiecie! - Skipper wycelował oskarżycielskie skrzydło w Kowalskiego.
    Kowalski przewrócił oczami, jak zawsze wszystko na niego. Skipper czasami był kochany, a zarazem wkurzający.
    - Oczywiście. - warknął, nie mogąc się powstrzymać. - Jak zwykle najlepiej zwalić winę na kogoś innego. To nie ja płakałem i histeryzowałem, bo mi się chciało sikać. - naukowiec spojrzał wymownie na dowódcę. Skipper zaczerwienił się i odwrócił wzrok.
    - A idźcie do diabła. - rzucił mściwie i usiadł w swoim fotelu. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak strasznie boli go głowa. Kowalski wzruszył ramionami i uśmiechnął się delikatnie. Skipper zwinął się w kłębek, podkulając nogi tak, że łapki też trzymał teraz na fotelu. Był zmęczony awanturowaniem się i bólem głowy. Nawet nie zorientował się, kiedy usnął.
    _____
    Dowódca obudził się z bólem brzucha i głowy. Przełknął ślinę, uparcie walcząc z odruchem wymiotnym. Kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że czaszka popękała mu na nieregularne kawałki i trzyma się teraz w całości tylko dzięki skórze głowy. Z bólu ledwie był w stanie myśleć.
    - Kowalski... - odezwał się. Naukowiec odwrócił się do niego. Wygrzebał skądś czarno-żółty skafander, który leżał na nim idealnie.
    - Tak, szefie? - zapytał - I wszystko w porządku? Źle wyglądacie...
    - Niedobrze mi. - odpowiedział słabo Skipper, usiłując zwlec się z fotela, ale stracił równowagę i poleciał wprzód. Kowalski w ostatniej chwili złapał dowódcę za ramię, dzięki czemu Skipper uniknął kontaktu z podłogą.
    - Mogę jakoś pomóc? - spytał naukowiec. Skipper zakaszlał i przyłożył drżące skrzydło do dzioba. Nachodziło go na wymioty. Kowalski podsunął mu papierowa torebkę i chwilę później Skipper zwymiotował. Rico przyglądał się wymiocinom Skipper'a, zrobił się głodny, a Kowalski odwrócił wzrok, samemu zrobiło mu się niedobrze. A jeszcze bardziej, gdy zobaczył, jak Rico na to patrzy i się oblizuje. Czując, że zaraz sam zwymiotuje zawinął torebkę, żeby nie musieć na to patrzeć i wyrzucił w przestrzeń.
    - Już? - spytał, pomagając Skipperowi usiąść. Dowódca pokręcił głową przecząco. - Będzie Szef jeszcze wymiotował? - widząc, ze Skipper potakuje, naukowiec rzucił się po więcej torebek. W ostatnim momencie podsunął mu torebkę pod dziób. Skipper znowu zwymiotował.
    - Niech to się w końcu skończy, torebki się nam skończą... - jęknął, krztusząc się.
    - Spokojnie, torebek jest mnóstwo. - uspokoił go Kowalski. - Jeszcze? - Skipper pokręcił głową przecząco.
    - Źle się czuję. - poskarżył się. Naukowiec przyłożył mu skrzydło do zarumienionego policzka. Dowódca miał gorączkę. Najbardziej jednak męczyły go zawroty głowy i ból ogarniający całe ciało.
    - Może Szef się prześpi? - odezwał się Kowalski. - Dobrze to panu zrobi. - dodał, zapinając mu pasy bezpieczeństwa, tak na wszelki wypadek.
    -Ummm - wybełkotał Szef. - Chyba... mi lepiej. Tak, już mi trochę lepiej.
    - Ale niech Szef i tak się prześpi. Może uda mi się zrobić herbaty rumiankowej... - rzekł Kowalski. Skipper wykrzywił się, nienawidził rumianku.
    - Ciekawe jak ty zrobisz tą herbatę i gdzie. - rzucił. - Jesteśmy w kosmosie jeśli nie pamiętasz, w kosmosie! - podniósł głos i zaraz skrzywił się ponownie. Głowa eksplodowała mu bólem. A to nie było wcale miłe uczucie.
    - Szefie, wszystko się da zrobić! Niech Szef sobie leży, ja coś wymyślę.
    - Daruj sobie i myślenie i herbatkę. - odpowiedział Skipper. - Daj tylko koc i... jakąś poduszkę.
    Kowalski rozglądnął się.
    - Nie mamy.
    - Czego? Koca, czy poduszki? - odpowiedział pytaniem Skipper.
    - Jednego i drugiego.
    - To niemożliwe, bo osobiście wkładałem koc do luku bagażowego. Co do poduszki, to może faktycznie żadnej nie mamy. Poszukaj... - poprosił dowódca. Kowalski skinął głową i udał się na poszukiwania rzeczonego koca.
    - A tak przy okazji... skąd właściwie wziąłeś tamten foliowy pojemnik? - spytał Skipper.
    - Z apteczki. - odpowiedział Kowalski. - Chyba są przeznaczone do tego konkretnego celu, bo jest ich tam cała masa.
    - Mhm... - wymruczał Skipper.
    - Potrzebuje Szef czegoś jeszcze? - zagadnął nieśmiało naukowiec, podając dowódcy koc, który rzeczywiście leżał wśród bagaży.
    - Tak. - odpowiedział mu Skipper. - Świętego spokoju.
    - Da się załatwić. - uśmiechnął się Kowalski i usiadł na swoim miejscu przy pulpicie sterowniczym. Po pewnym czasie zaczął się naprawdę nudzić. Marzył teraz, aby znaleźć się w swoim laboratorium i potworzyć jakieś wynalazki. Zerknął na dowódcę i uśmiechnął się. Skipper wyglądał przesłodko, zwinięty w kłębek na fotelu i posapujący przez sen.
    _____
    Skipper przebudził się gwałtownie po koszmarnym śnie. Nie pamiętał co mu się śniło, ale to naprawdę było przerażające. Sięgnął po koc, który skopał na podłogę i zamarł w bezruchu. Kowalski stał przy apteczce, właśnie sięgając po taki sam foliowy pojemnik, którym wcześniej poratował dowódcę, a teraz w panice patrzył na niego, a na policzki wypłynął mu rumieniec. Skipper, czując, że również się rumieni usiadł z powrotem na fotelu, zostawiając koc tam gdzie leżał. I bez niego było mu gorąco.
    - Y..Kow...Kowalski... - nie wiedział jak ma zacząć zdanie, język strasznie mu się plątał.
    - Tak Szefie? - naukowiec stanął obok niego, chowając za plecy foliową torebkę, którą ściskał w skrzydle. - Coś się stało? - spytał zaraz, nie chcąc, żeby drżenie głosu zdradziło jak strasznie się wstydzi.
    - Co ty...robisz...z tym? - Skipper wskazał skrzydłem na pojemnik, który trzymał Naukowiec. - Masz...zamiar... co z tym zrobić? Wypić? Czy ja o czymś nie wiem?
    - No co Szef... - zaczął Kowalski, a zaraz potem zatkał sobie dziób. - Nie, ja tylko... - naukowiec spuścił wzrok i przestąpił z nogi na nogę. - Siku mi się chce. - wyszeptał. - Więc gdyby Szef był tak dobry i przez chwilę nie podglądał... I ty Rico też.
    Skipper odwrócił się i zatkał skrzydełkami oczy, Rico zrobił to samo. Kiedy Kowalski ruszył do zrobienia swojej potrzeby, Rico krzyknął coś, a ten się przestraszył i wylał troszkę zawartość pojemnika.
    - Rico! - pisnął, to brzmiało jak pisk dziewczyny - Szefie, niech szef coś mu powie!
    - Nic nie widzę i nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca. - Radź sobie sam. - Kowalski niemal z płaczem odpiął skafander, trzęsącymi się skrzydłami zsunął dolną część i przykucnął. I zaczął... sikać?. Rico znów coś mu powiedział, co go strasznie zawstydziło. - No Szefie!
    - Mówiłem ci już, że nic nie słyszę! - odpowiedział mu dowódca.
    Kowalski z trudem wytrzymał głupie gatki Rico. Kiedy z powrotem się ubrał spojrzał na niego wściekły.
    - Zamorduję! - wrzasnął, rzucając się w stronę psychopaty. Po drodze wyrzucił torebkę pełną cieczy w przestrzeń.
    - Hehe, no próbuj... - wycharczał Rico i wyrzygał kij, którym wziął zamach. Kowalskiemu zrzedła mina. Postanowił dać sobie spokój. Z psychopatą uzbrojonym po zęby nie miał żadnych szans.
    - Szefie, może Szef już patrzeć. - powiedział widząc, ze dowódca wciąż zaciska powieki.
    - Nic nie słyszę! - odpowiedział mu Skipper.
    - Szefie, co jest? - Naukowiec podszedł do dowódcy. - Już skończyłem.
    - Na pewno? - spytał Skipper.
    - Mhm. - Kowalski kiwnął głową. Skipper powoli odjął skrzydła od oczu i spojrzał na niego.
    - To dobrze. - powiedział, nie dając po sobie poznać, że wstydzi się niemniej niż Kowalski. - mógłbyś mi wody przynieść?
    - Tak. A jak się Szef w ogóle czuje?
    Skipper chciał pokazać kciuka, ale nie miał ich, więc w końcu zrezygnował.
    - Głupie skrzydła. - Kowalski bezceremonialnie przyłożył mu skrzydło do policzka.
    - Czy Szefowi nie jest czasem gorąco? - spytał z troską.
    - No jest, a co?
    - Szef ma strasznie wysoką gorączkę. Niech się pan nawet nie rusza i nie wstaje, tylko śpi i odpoczywa. My się tu wszystkim zajmiemy, na księżyc jeszcze jakiś spory kawałek. - naukowcowi plątał się język, ale nie chciał, żeby dowódcy stałą się krzywda.
    - Dowódca nie może mieć odpoczynku. Ruszamy, a nie. - skipper gwałtownie zerwał się z fotela, ale zaraz zrobiło mu się słabo, głowę przeszyła błyskawica bólu, a żołądek wywrócił się d góry nogami i na lewą stronę. Kowalski podtrzymał dowódcę, ledwie trzymającego się na nogach.
    - Chyba miałeś racje. - Skipper usiadł z powrotem na fotelu. - Niedobrze mi.
    Kowalski podał mu reklamówkę szybko i odwrócił wzrok.
    - Wymiotować jeszcze nie będę, ale dzięki. - powiedział Skipper, odsuwając jego skrzydło i znowu zwinął się na fotelu. Kowalskiego przebiegły dreszcze, już miał dosyć tej całej misji. Każdemu z nich musiało się coś dziać. Skipper oparł się o zagłówek i westchnął.
    - Potrzebuje szef czegoś? - spytał troskliwie Kowalski, ale dowódca tylko pokręcił głową.
    _____
    Mijały godziny, a chłopaki mieli już naprawdę dość. Było strasznie nudno. Nie chcieli ryzykować głośnej rozmowy i budzić dowódcy, który znowu zasnął. Kowalski zaczynał się o niego naprawdę martwić. Gorączka wciąż rosła, co dawało się wyczuć i bez termometru, Skipper wymiotował, bolała go głowa, brzuch. Naukowiec zerknął na śpiącego Szefa. Dowódca posapywał cichutko przez sen, na policzki wypłynął mu rumieniec. Naprawdę był chory. Położył mu delikatnie skrzydło na czole i westchnął. Skipper drgnął i poruszył się niespokojnie przez sen, więc Kowalski postanowił, ze na razie da mu spokój.
    - I co teraz? - spytał Rico.
    - Leć na księżyc. - odpowiedział kowalski. - Już blisko, a nie po to marnowaliśmy cza si energię, żeby w ostatnim momencie zawracać.
    - Ale nasz szef jest chory. A jak umrze?
    - Póki ja tu jestem Szefowi nic nie będzie. - Kowalski pogładził dowódce po pozlepianych od potu piórkach. - Rób co mówię.
    - Nie umiesz szefować. Jak coś mu się stanie to pożegnasz się ze swoim życiem.
    - Jeśli mu się coś stanie to i sobie nigdy nie wybaczę.
    Psychopata wzruszył ramionami.
    - I tak to będzie twoja wina. - pokazał mu jeszcze na migi i pochylił się nad sterami.
    Kowalski westchnął. W tym momencie chciało mu się bardzo płakać. Skipper jęknął przez sen i poruszył się niespokojnie. Chyba coś mu się śniło, bo zaczynał przebierać łapkami. Mruczał coś, ale nie mogli go zrozumieć. Uderzał skrzydłami, a po jego czole zaczął spływać pot.
    - Doris...poczekaj...nie mów mu tego, nie może się dowiedzieć... - wymruczał trochę głośniej. Kowalski osłupiał. Skipper jęknął przez sen i odwrócił głowę. Sen najwyraźniej zamienił się w koszmar.
    - Szefie... - Kowalski położył dowódcy skrzydło na ramieniu. - Szefie, obudź się.
    Skipper odepchnął go.
    - Doris nie mogę być z tobą, zrozum! - naukowiec nie wytrzymał, zerwał się z fotela i z całej siły trzasnął dowódce w policzek.
    - Boli! Za co?! - krzyknął Skipper, dotykając uderzonego miejsca.
    - Już Szef dobrze wie za co. - warknął Kowalski, przymierzając się do kolejnego uderzenia, ale opamiętał się.
    - Wiesz o mnie i Doris?! - Po chwili pożałował tego co powiedział. Kowalski stał nad nim, patrząc na niego z mordem w oczach.
    - Idiota! - warknął, przez zaciśnięty dziób i z rozmachem usiadł na swoim fotelu. Nie mógł znieść widoku dowódcy. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego, ani w czymkolwiek mu pomóc. Niańczyć też go nie będzie. Aspiryna jest w apteczce, niech sobie weźmie sam, skoro taki samodzielny. Kowalski westchnął, opierając głowę na skrzydłach. Dlaczego nagle zrobiło mu się tak strasznie smutno?
    Rico siedział i jadł popcorn, patrząc raz na jednego, raz na drugiego. Spodziewał się bijatyki, ale nic z tego. Kowalski zaczął szlochać. Skipperowi zrobiło się głupio, a Psychopata wyrzucił popcorn i wrócił do swojej roboty.
    - Kowalski, przepraszam was...
    - Zamknij się! - przerwał mu Kowalski. - Nie chcę słyszeć ani słowa, rozumiesz? Mam cię dosyć, po prostu dosyć! Zostaw mnie w spokoju!
    - Jestem waszym dowódcą, nie zapominajcie się! - warknął i uderzył Naukowca. Kowalski pokręcił głową, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamknął dziób i podniósł skrzydło. Chwilę potem Skipper przykładał swoje do czerwonego policzka. Nie spodziewał się, że naukowiec mu odda.
    Rico błyskawicznie wziął do skrzydeł popcorn i czekał na rozwinięcie akcji. Skipper spojrzał Kowalskiemu w oczy. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, ale Kowalski wreszcie odwrócił się do dowódcy plecami i usiadł na swoim miejscu. Nie zamierzał więcej odezwać się do niego ani słowem, ani tym bardziej pomóc mu w czymkolwiek. Rico jęknął zrezygnowany i, prawdopodobnie wieszając psy na którymś z nich, wybełkotał coś wściekle. Potem odłożył popcorn.
    - Łatwo Kowalski odpuszczacie... - wymamrotał Skipper.
    Kowalski bardzo chciał mu jakoś popalić, nawet słowami, ale nie wiedział co powiedzieć i obiecał sobie, że nie odezwie się do Skipper'a.
    - Nie twoja sprawa. - powiedział jednak i zajął się swoją robotą, udając, że jest żywo zainteresowany guzikami na panelu sterowniczym.
    - Właśnie moja.
    Skipper złapał do skrzydełek jakieś nowe urządzenie Kowalskiego i zaczął się nim bawić. Nie zwrócił nawet uwagi co to jest. Kręciło mu się w głowie, ale nie zamierzał odpuścić i dać Kowalskiemu tej satysfakcji. Twardo stał w miejscu, dopóki naprawdę nie zrobiło mu się słabo. Wynalazek wyleciał mu ze skrzydeł i zakończył swój żywot w chmurze dymu, uderzywszy o podłogę. Skipper wyciągnął skrzydło, usiłując się czegoś przytrzymać, ale świat wywrócił się do góry nogami,a on stracił przytomność.
    Rico uklęknął obok niego i uderzył go parę razy po policzkach i potrząsnął nim. Ale Skipper nie reagował.
    - Eee... Kowalski... - odezwał się psychopata.
    - Co? - naukowiec odwrócił się i spojrzał na Rico. Potem przeniósł wzrok na dowódcę. - Szefie... - wyszeptał. wbrew sobie zerwał się z fotela i przyłożył skrzydło do policzka Skippera. - Szefie, obudź się. - powiedział i trzasnął go w policzek. Dowódca powoli otworzył oczy. - Może Szef wstać? - Skipper spróbował się podnieść, ale zawroty głowy wzmogły się. Pokręcił głową przecząco.
    - Niech Szef leży. Spokojnie. Urządzimy Szefowi wygodne gniazdko w kącie. Wszystko będzie dobrze.
    Rico od razu przygotował chyba najwygodniejsze miejsce na ziemi. Powoli przenieśli na nie Szefa. Skipper zwinął się w kłębek na kocach.
    - Gdyby Szef czegoś potrzebował, to wie gdzie jestem. - rzucił Kowalski, znowu siadając przy sterach. Skipper bez przerwy zmieniał pozycje. Wszędzie było niewygodnie.
    Mało tego, musiał pójść do toalety. Nie wiedział ile spał, wydawało mu się, że kilka godzin, choć w rzeczywistości minęła prawie doba. Zaczynał tracić poczucie czasu, ale zastanawianie się nad tym odłożył na później. Pełny pęcherz domagał się opróżnienia.
    - Kowalski... - odezwał się dowódca.
    - Tak? - Odwrócił się w stronę Szefa i przyglądał się mu ze współczuciem. Skipper otworzył dziób, nie potrafiąc sformułować sensownego pytania. Naukowiec uniósł brew i czekał, aż szef w końcu coś z siebie wydusi. Skipper odwrócił wzrok.
    - Nie, już nieważne. - odpowiedział.
    - Szefie, co się dzieje? - naukowiec ciągle patrzył na niego. A Skipper tak strasznie się wstydził. Otworzył dziób, chcąc mu wreszcie powiedzieć w czym problem.
    - Ja... - zaczął.
    - Ty...? - Kowalski wpatrywał się w niego. - Ty co?
    - Gmhhh...? - Rico się przyłączył. Skipper wpatrywał się w Kowalskiego, mając nadzieję, że sam się domyśli. W oczach zaczęły mu się zbierać łzy, które potem popłynęły po policzkach. Wstydził się. Tak strasznie się wstydził. - Sikać? - Rico cicho się zaśmiał.
    - Szefie... - odezwał się Kowalski, ale Skipper mu przerwał.
    - Zamknijcie się obaj! - wrzasnął i przewrócił się na drugi bok, naciągając koc na głowę.
    - Szefie, jeśli będzie trzeba to ja pomogę. - powiedział naukowiec.
    - Nie chcę, nie potrzebuję. - odpowiedział Skipper. Kulił się pod kocem, szlochając. Chciało mu się siku. Strasznie mu się chciało. Ale nie potrzebował niczyjej pomocy.
    - Szef musi się tak obrażać? Jeżeli coś jest nie tak, to pomogę, od tego tu jesteśmy też, a nie że mamy się rozczulać nad Panem i próbować przekonywać. - Kowalskiego ta cała sytuacja zaczęła drażnić. - Ale dobra, jak nie to nie. Rico, wracamy do pracy. - Skipper odwrócił głowę. Po cichu liczył na to, że Kowalski jednak będzie go wypytywał o przyczynę złego samopoczucia, a nie tak po prostu ustąpi. I co on niby miał teraz zrobić?
    ____
    Minęła godzina, a potem kolejna. Kowalski przez cały ten czas traktował dowódcę jak powietrze. Skipper za to coraz bardziej nerwowo wiercił się pod kocem. Naprawdę musiał pójść za potrzebą. Zwinął się w jeszcze ciaśniejszy kłębek i potrząsnął głową. Nie odezwie się do Kowalskiego za nic!
    Kowalski również nie miał zamiaru odezwać się jako pierwszy. Jedynie gadał z Rico, ale niestety rozmowa się nie kleiła.
    Skipper jęknął. Jezu, już dłużej nie wytrzyma! Może by tak schować dumę do kieszeni i powiedzieć im wprost o co chodzi?
    Rico spojrzał na niego ze współczuciem, miał już coś powiedzieć, ale Kowalski błyskawicznie mu przerwał.
    - Rico poproszę o linę...
    - Po co? - odezwał się psychopata i jakież było jego zdziwienie kiedy nie otrzymał odpowiedzi. Skipper wciąż kulił się pod kocem. Łzy spływały po policzkach. Skrzydło mimowolnie powędrowało do podbrzusza. Jednym ruchem skrzydła odrzucił koc.
    - Kowalski, chodź na słówko. - poprosił.
    - Co? - wkurzony podwładny poderwał się z miejsca.
    - Jezu, muszę do toalety. już dłużej nie wytrzymam. - wyjąkał Skipper.
    - To czemu Szef nie mówił wcześniej?! - Kowalski rzucił się do apteczki i wcisnął mu w skrzydło foliową torebkę. Skipper szarpał się z zamkiem błyskawicznym, który akurat teraz jak na złość musiał się zaciąć.
    - O Boże. - Kowalski spojrzał na dowódcę, słysząc jęk i zaraz odwrócił wzrok, a potem zakrył mordkę skrzydłami. Skipper zwijał się z bólu jak dżdżownica. Wciąż szarpał się z suwakiem, ale nie dawał już rady. Umęczony pęcherz postanowił właśnie się zbuntować.
    - Nawet nie chce na to patrzeć, uuu... - Kowalski zacisnął powieki. Skipper cały się trząsł, wciąż walcząc z suwakiem, ale przestał, czując, że popuścił, że już mu leci. Zacisnął skrzydło w kroczu i na chwilę udało mu się powstrzymać niekontrolowaną strużkę, ale chwilę potem dolną część skafandra zmoczyła obfita struga. Po policzkach Skippera popłynęły łzy. Przyklęknął na jedno "kolano", ale nie mógł już nic poradzić na ciepło rozlewające się pomiędzy nogami i pod ogonkiem. Pierwszy raz w życiu zsikał się w majtki!
    Rico wykrzywił się, a Kowalskiego już zaczęło ciągnąć na wymioty.
    - Ja już chce na ziemię! - krzyknął naukowiec, zasłaniając skrzydełkami dzióbek. Skipper kucał teraz w całkiem sporej kałuży, rozlewającej się na podłodze. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się stało. Na oczach podwładnych.... On...
    - Odwrócić mi się w tej chwili! - wrzasnął na przyjaciół. Pingwiny posłusznie stanęły do niego plecami, wstydząc się niemniej niż on.
    ___
    Minęła godzina, a potem kolejna. Żaden z nich nie zaczął rozmowy. Cała trójka była strasznie zawstydzona tym, co wydarzyło się parę godzin temu. Od czasu do czasu rzucali sobie spojrzenia, ale nikt nie chciał swojemu koledze spojrzeć w oczy. Skipper siedział pod ścianą opatulony kocem. Kowalski pomógł mu sprzątać ten bałagan, nie odzywając się przy tym ani słowem. Przeprany skafander wisiał teraz na metalowym drążku w ścianie powoli schnąc. Skipper miał cichą nadzieję, że stanie się niewidzialny. Nie mógł sobie podarować tego co się stało, on przecież nie mógł tak... tak po prostu... Dowódca ukrył dziób w skrzydłach.
    ,,Nie, Skipper, nie! Nie możesz w tej chwili się zachowywać jak Szeregowy, gdy zgubi jednorożca, nie!'' - pomyślał i uderzył się w dziób. Wstał szybko. Reszta na niego spojrzała, a jemu znowu zrobiło się głupio, ale podszedł do chłopaków. Nieśmiało objął Kowalskiego i mocno się do niego przytulił.
    - Co Szefowi znowu odwaliło? - spytał naukowiec.
    - Nagle dotarło do mnie, że... że cię kocham. - odpowiedział mu Skipper. Kowalskiego zmroziło i przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa. Przyłożył skrzydło do policzka dowódcy.
    - Szefie, Szef ma naprawdę wysoką gorączkę. Powinien się Szef teraz położyć, a nie wygadywać głupoty. - powiedział łagodnie.
    - Kiedy ja naprawdę bardzo cię kocham. - odpowiedział Skipper. Kowalski westchnął. - I Ciebie też kocham. I kocham ten statek. I kosmos. I ziemie. I Szeregowego... - Zamrugał oczkami, jak słodka dziewczynka i przytulił też Rico. A potem przytulał wszystko po kolei, nawet jakieś przedmioty. Kowalski i Rico wymienili zaniepokojone spojrzenia. Z ich dowódca ewidentnie działo się coś niedobrego. Kowalski powiódł wzrokiem za Skipperem, który teraz kręcił się po całym statku kosmicznym wykrzykując, ze kocha Hansa i Oficera X-a też.
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Sro Sie 31, 2016 2:47 pm

    Potem zamieniło się to w piosenkę o kochaniu wszystkich, caluśkiego świata. Złapał za skrzydełka Rico i zaczęli się kręcić wokół.
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Pią Wrz 02, 2016 3:45 pm

    - Szefie, może szef jednak ochłonie? - spytał Kowalski, delikatnie odciągając Skippera od psychopaty. Dowódca potrząsnął głową i spojrzał na niego o wiele przytomniej.
    - Co odstawiłem? - spytał.
    - Woli Szef nie wiedzieć. - odpowiedział Kowalski. Przyłożył mu skrzydło do policzka, potem spojrzał w zaszklone oczy dowódcy.
    - Szefie... - zaczął, prawie szeptem.
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Sob Wrz 03, 2016 6:11 pm

    Skipper patrzył na niego pytająco, a potem znowu wrócił do ,,krainy jednorożców''.
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Nie Wrz 04, 2016 3:43 pm

    Kowalski westchnął i z całej siły trzasnął Skippera w policzek. To go na dobre otrzeźwiło, ale też nieźle wkurzyło i dowódca zamachną się, chcąc mu oddać. Naukowiec w porę się uchylił.
    - Szef przestanie, to dla pańskiego dobra. - odezwał się Kowalski. - Najlepiej będzie jeśli się Szef położy, bo gorączka wciąż rośnie.
    - Jestem głodny. - zaprotestował Skipper.
    - Dopiero co Szef wymiotował. Nie jestem pewien czy mogę...
    - Daj mi jeść, bo inaczej porozmawiamy! - przerwał mu Skipper.
    Alex McPenguin
    Alex McPenguin


    Liczba postów : 850
    Reputacja : 3
    Join date : 15/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Kansas

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Alex McPenguin Wto Wrz 06, 2016 5:46 pm

    Kowalski spojrzał na niego z chęcią mordu.
    - Nie chce mieć całego pokładu w wymiocinach! - syknął.
    Kowalski, opcje!
    Kowalski, opcje!


    Liczba postów : 924
    Reputacja : 2
    Join date : 16/04/2016
    Age : 23
    Skąd : Polska xD

    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Kowalski, opcje! Wto Wrz 06, 2016 6:16 pm

    - Nie będziesz miał. -odpowiedział Skipper. - Daj mi jeść.
    - Dobra, ale jak Szef będzie rzygał, to nie do mnie z tym. - Kowalski uniósł skrzydła na znak poddania i wyciągnął ze spiżarki puszkę sardynek, za która Skipper zabrał się z rosnącym apetytem.

    Sponsored content


    Historia Skippera - Page 7 Empty Re: Historia Skippera

    Pisanie by Sponsored content

      Similar topics

      -

      Obecny czas to Sro Maj 15, 2024 10:58 pm