by Alex McPenguin Sro Cze 15, 2016 10:53 am
Skipper z całkowitym spokojem patrzył na nowiutką rakietę. Pingwiny nie wiedziały co się dzieje, a on na razie nie mógł im powiedzieć, ze zostali wybrani do misji kosmicznej wysokiej rangi. Zachichotał cicho oglądając dokładnie przedmiot i delikatnie przejeżdżając po nim skrzydłem.
- Piękna jest... - wyszeptał, a jego oczy prawie wyszły wręcz z orbit.
Rico wycharczał coś i ruszył do dotknięcia rakiety, ale Szef mu nie pozwolił. Od razu został uderzony w skrzydło. Rozkojarzony dowódca znowu spojrzał na połyskujący bielą metal, na srebrzysty czubek i zautomatyzowane wejście do kabiny.
- Panowie... - odezwał się. - Rząd federalny Stanów Zjednoczonych przekazał nam misję rangi kosmicznej. Dziś po południu wyruszamy z misją... <dramatyczna pauza> na Księżyc.
Chłopcy popatrzyli się na siebie zdziwieni. Rico przewrócił oczyma, wyrzygując bombę. Wolał ''ka-boomowanie'' niż jakieś misje, który są... na księżycu. Skipper zabrał mu rzecz i wyrzucił na dwór, gdzie następnie rozległ się huk.
- Na księżyc? - zdziwił się najmłodszy z oddziału.
- Tak jest Szeregowy, właśnie na Księżyc. A teraz proszę mi wracać do swoich obowiązków. A do statku kosmicznego nawet się nie zbliżać. - Powiedziawszy to wyszedł na dwór. Reszta załogi spojrzała na siebie.
- Ja nie lecę na żaden Księżyc - oznajmił najmłodszy z nich - miałem jechać przecież do wujka na dwa miesiące!
- Sprzeciwisz się? - spytał Kowalski. - Szef ci powie, że to niesubordynacja. Poza tym do wujka możesz pojechać kiedy indziej.
- Ale wujek ma urodziny! Szef ostatnio, dwa lata temu i trzy też mnie nie puścił. A słyszałem, że wujek jest bardzo chory. Muszę do niego jechać. - Szeregowy od razu zabrał się do pakowania swoich rzeczy, kiedy skończył, wtulił się w jednorożca.
- Ja rozumiem. - Kowalski położył skrzydła na ramionach Szeregowego. - Ale służba nie drużba. Do wujka pojedziesz kiedy to wszystko się już skończy, ok?
- Nie. Wcale nie ok. Szef i tak mnie nie puści.
- Puści cię, już moja w tym głowa. - Kowalski mrugnął porozumiewawczo. - Rozpakuj się i przestań się wygłupiać.
Szeregowy pokręcił przecząco głową. Nawet, gdyby Skipper siłą by go zmusił siłą żeby został... to mu się nie uda.
- Szeregowy! Do mnie! - pingwiny usłyszały Skippera, wołającego z sąsiedniego pomieszczenia. Szeregowy wyraźnie zbladł, ale posłusznie poszedł do Szefa.
Chwilę potem był z powrotem, trzymając w skrzydłach kawałek papieru.
- Nie uwierzycie. - powiedział. - Szef dał mi przepustkę. Powiedział, że we trójkę lepiej sobie poradzicie w kosmosie.
Kowalski o mało nie zakrztusił się swoją śliną, był wściekły, że Szef zawsze ulega Młodemu, a im to już nie, oni muszą odwalać całą robotę. Chociaż po pewnym czasie, stwierdził że czasami oddział lepiej radzi sobie bez Szeregowego niż z nim...
- Dlaczego teraz?! - wrzasnął. - Przecież...
- Kowalski, chodź na słówko. - poprosił Skipper, wyglądając z pomieszczenia obok. Naukowiec posłusznie poszedł do dowódcy. - Obaj wiemy, że bez młodego poradzimy sobie lepiej, prawda? - odezwał się Skipper. Kowalski kiwnął głową.
- Szef... słyszał co mówiłem? - tym razem to dowódca potaknął.
- Nie bądźcie zazdrośni. Jak już wrócimy z kosmosu to urządzimy sobie długie wakacje. Kowalski zachichotał i zaklaskał w skrzydełka zadowolony. Miał już milion pomysłów, co będzie robił we wakacje. A Szeregowy z tego, że miał wolne, będzie dla nich robił wszystko.
_____
Na dworze zaczynało się ściemniać i nadchodził najwyższy czas, żeby wylecieć w kosmos.
- Rico - odezwał się dowódca. - Masz jakieś skafandry? - psychopata energicznie pokiwał głową i zwymiotował to o co prosił go Szef. Skipperowi zaświeciły się oczka.
- Nie wiem jak wam, mi już jest niedobrze... - rzekł blady Kowalski, zaraz potem zaczął wymiotować.
- Oj cicho, Kowalski... - rzekł cicho Skipper, nadal patrząc na skafandry. Powoli włożył swój. Na dziobie pojawił mu się szeroki uśmiech. Podwładni zrobili to samo.
- Panowie, za chwilę wsiądziemy do rakiety, po to, żeby za parę dni znaleźć się na księżycu. - powiedział Skipper. - Proszę na swoje miejsca. Kowalski, obejmujecie stanowisko pierwszego pilota.
Kowalski spojrzał na niego, był ledwo żywy.
- Szefie, nie wiem czy dam radę polecieć. Czuję się okropnie - rzekł, ocierając swój dziobek chusteczką.
- Nie gadaj, tylko siadaj na miejsce! - nakazał Skipper. - Na statku jest zapas papierowych torebek, więc możesz rzygać i do samego księżyca. - Kowalski posłał mu mordercze spojrzenie, ale już bez gadania usiadł za sterami.
Kowalskiemu wydawało się, że torebek nie starczy aż na tyle. Skipper patrzył niecierpliwie na Naukowca, żeby w końcu się ruszył. Nie mógł się doczekać, aż znajdą się na księżycu.
- No dobrze... - szepnął Kowalski, wciskając kilka guzików. Zapiął pas. - Zaczynam odliczanie. Pięć... - Skipper również zapiął pas. - Cztery... - Kowalski pociągnął do siebie jedną z dźwigni. - Trzy... - W kabinie wyczuwało się niemal namacalne skupienie. - Dwa... - rakietą zatrzęsło. - Jeden... Zapłon. - statek kosmiczny wystartował. Rico zabełkotał z radością.
-Panowie, pierwszą pingwinią misję w kosmos, uważam za rozpoczętą-oznajmił Skipper.
Kowalski jedynie skinął głową, przyciskając chusteczkę do dzioba. Skipper z zachwytem wyjrzał przez okno, patrząc na oddalający się Nowy Jork. - Ach, będę tęsknił za domem... ale kiedyś trzeba spróbować czegoś nowego! Prawda, chłopcy?
Rico pokiwał główką i również wyjrzał za okno.