Atmosfera w bazie stawała się coraz bardziej napięta, gdy Kowalski usiłował naprawić to, co znowu zepsuł, a mianowicie wynalazek, który właśnie stawał w płomieniach. Rozdrażniony czterogodzinną walką naukowca z ogniem, Szef wyłączył telewizor i wyjąwszy z brzucha Rico gaśnicę opryskał pianą nie ogień, lecz samego naukowca, chcąc wyładować gniew, który od tych czterech godzin wzbierał w nim coraz bardziej.
-Żołnierzu, czy możecie mi powiedzieć, kiedy w końcu nauczycie się tworzyć wynalazki, które nie będą próbowały nas zabić?
Naukowiec z godnością otrzepał pióra z piany, lecz zanim zdążył odeprzeć atak Szefa jakąś ciętą, naukową ripostą, jego machina zaatakowała po raz kolejny i silny podmuch odrzucił go na ścianę.
-Uporajcie się z tym zanim całkowicie stracę cierpliwość - polecił reszcie oddziału Szef.
Kowalski bezradnie patrzył jak Rico pozbywa się kłopotliwej maszyny, tłumiąc w sobie szloch.
-Kaboom, hehe-zarechotał Rico z zadowoleniem.
-Szefie... Ta machina... To było moje największe życiowe osiągnięcie!
-Kowalski...czy wy chcecie mi powiedzieć, że to coś co właśnie stanęło w płomieniach, tak jak większość waszych wynalazków to przełomowe osiągnięcie?-odparł Szef z ironią w głosie.
- Mhm... - Kowalski kiwnął głową, po policzkach poleciały mu łzy, a on sam zrobił to, czego nie robił odkąd był małym pisklakiem. Rozpłakał się.
Szeregowemu, który przyglądał się całej sytuacji, nagle zrobiło się żal naukowca i stwierdził że należy go pocieszyć. Skipper za to w osłupieniu przyglądał się podwładnemu, który mazał się jak gdyby naprawdę był dzieckiem.
-Cicho, już spokojnie, Kowalski, nie łam się... - szepnął Szeregowy, darząc Szefa karcącym spojrzeniem.
Skipper przewrócił oczami.
-Kowalski, czy wy jesteście mężczyzną czy płaczliwą panienką? - Kowalski nie odpowiedział, ciągle płacząc, pomimo złośliwej uwagi Skippera i próbach pocieszenia Szeregowego.
- Przepraszam, muszę do łazienki... - powiedział w końcu i wycofał się z pomieszczenia głównego.
___
Gdy Kowalski przekroczył drzwi toalety, wziął głęboki oddech i zaczął się zastanawiać, czemu kolejny z jego wynalazków zakończył żywot spektakularnym wybuchem. Usiadł na podłodze, opierając się plecami o drzwi i odetchnął głęboko, usiłując sobie przypomnieć czy nie machnął się gdzieś w obliczeniach, ale niczego takiego nie pamiętał.
puk puk
-Kowalski... wszystko w porządku?
Naukowiec spojrzał na drzwi, zza których wyglądał nieśmiało Szeregowy.
- Tak, nie bój się, nic mi nie jest. - Kowalski wstał z podłogi i wytarł łzy. - Pewnie macie mnie już dość. Szef coś mówił?
-Chodzi po bazie, jest strasznie zdenerwowany i wyklina wszystkie twoje wynalazki-odparł Szeregowy.
- Muszę tam iść? - Szeregowy bez słowa kiwnął główką. Kowalski wziął głęboki wdech.
-Zaraz. Poczekaj na mnie.
Szeregowy wyszedł z pomieszczenia. Kowalski wziął jeszcze jeden głęboki oddech i podszedł do swojego biurka. Chwilę potem dołączył do młodego.
- Kowalski... - zaczął Skipper szorstko, kiedy oboje znaleźli się w pomieszczeniu głównym. - Macie szlaban, rozumiecie? Do odwołania. Dopóki nie uznam, że sobie na to zasłużyliście. Rozumiecie przekaz?
-Nie!
Harda odpowiedź naukowca wybiła Szefa na chwilę z tonu.
- Jak to? - odpowiedział w końcu. - Wy zdajecie sobie sprawę z tego, że ja jestem waszym dowódcą? A to jest niesubordynacja! - warknął i podszedł powoli do niego. Naukowiec dopiero po paru sekundach zdał sobie sprawę, jaką głupotę popełnił. Skipper mocno trzasnął go po dziobie, a potem dla równowagi uderzył z drugiej strony.
- Wybacz Szefie, ale melduję nieposłuszeństwo...
Szeregowy wykrzywił się, widząc jak jego przyjaciel oberwał.
- Mam nadzieję Kowalski, że to się już więcej nie powtórzy, bo inaczej wylecicie!
- Tak po prostu mi Szef odpuszcza? - spytał naukowiec, zdając sobie sprawę, że jest na straconej pozycji, a jednak brnie w to dalej. - Może Szef się boi, że go nie posłucham? - skrzydła Kowalskiego zacisnęły się w pięści.
Oczy Skippera zabłysły złowrogo.
-Rico-wycedził Szef-macie natychmiast zniszczyć wszystkie wynalazki Kowalskiego. Co do jednego.
- A-ale... - zaczął naukowiec, ale uznawszy, ze pertraktacje są daremne, westchnął. - Dobrze. Ma Szef moje słowo, że już nigdy więcej nie tknę śrubokrętu.
Skipper uspokoił się trochę. Z sąsiedniego pomieszczenia dał się słyszeć dźwięk niszczonych sprzętów. Rico już szalał. Kowalski za to stał na baczność, udając, że nie słyszy głosów dochodzących zza ściany, choć w środku cały się trząsł. Jego jestestwo właśnie umarło, a wraz z nim dusza naukowca. Serduszko Kowalskiego pękło na dwoje. Próbował powstrzymać napływające łzy, ale niestety nie udało mu się. Wybuchnął niekontrolowanym płaczem.
- Dlaczego wy mnie tak wszyscy nienawidzicie?! - wybełkotał, po czym padł na ,,kolana'', chowając twarzyczkę w skrzydłach. - Moje dzieci... - Skipper poczuł, że coś ściska go w piersi.
- Sorry. Odrobinę przesadziłem. - powiedział, kucając obok Kowalskiego. - Co... cofam wszystko! Przepraszam. Trochę... Za bardzo się wkurzyłem. Przepraszam was. Przepraszam. Kowalski? Serio, nie płaczcie. - naukowiec drgnął, kiedy dowódca mocno go przytulił.
- Aww, jakie to słodkie - rzekł Szeregowy, składając skrzydełka i robiąc słodkie oczka, przez co Rico miał ochotę zwrócić śniadanie.
- Przytulenie w niczym tu nie pomoże Szefie! Moje dzieci... ich już nie ma... nie mogę tak żyć!
- Eee tam. zbudujecie sobie nowe. - Skipper machnął lekceważąco skrzydłem. Kowalski za to przeszył go morderczym spojrzeniem.
-No już dobrze, Kowalski. Dostaniesz na pocieszenie ciasto rybne. Rico, wyczaruj nam ciasto.
-Bleee!-dał się słyszeć znajomy odgłos.
- Nie chce żadnego ciastka, chce moje dzieci z powrotem! Jesteście potworami, nie liczycie się z moimi uczuciami! Nigdy nie zrozumiecie takiego inteligentnego naukowca jak ja! Chce zostać sam, nienawidzę was wszystkich! - wykrzyczał i wszedł do laboratorium, trzaskając drzwiami.
- Szefie i co teraz? - spytał smutny Szeregowy. - Skrzywdziliśmy go i to bardzo. To nie ładnie z naszej strony...
Tymczasem w laboratorium, Kowalski usiłował powstrzymać płacz. W jego głowie szumiało tysiące myśli. I wtedy pojawiła się ta jedna.
-Już wiem u kogo poszukam pocieszenia-wyszeptał-Doris...
Spakował wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i założył okulary przeciw słoneczne.
- Tylko ona jedyna mnie zrozumie... a nie Ci... Ci... - zaszlochał cichutko i wymknął się z bazy, zmierzając w stronę zatoki. Kiedy wreszcie tam dotarł, usiadł na brzegu i wpatrywał się w horyzont. - Doris mi pomoże i ja... ja im jeszcze pokaże!
- Kowalski? - Pingwin słysząc słodki głosik swojej ukochanej zerwał się na równe nogi i spojrzał jej stronę.
- D-D-Doooorisss... - zachichotał, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała.
- Przyszedłem... D-do ciebie... - wyjąkał. - Mogę z tobą zamieszkać?
-Hmmm, no wiesz Kowalski, mogę Cię przyjąć w moim domu, ale będę musiała zapytać o zgodę mojego nowego chłopaka.
Kowalskiemu zrzedła mina...
- N-no-nowego ch-chłopaka? - wyjąkał.
- Tak, chłopaka. Ma na imię Jack i jest cudowny. Jak go poznasz to na pewno go polubisz! - pisnęła.
Kowalski już miał naprawdę dosyć.
,,Dlaczego nie mogę być chociaż raz w życiu szczęśliwy? Dlaczego mi się nigdy nic nie udaje? Dlaczego Doris mnie nie kocha?!'' - pomyślał, wpatrując się w swoje łapki.