SS chciał artystycznie, będzie artystycznie.
W poniedziałek były zawody sportowe, w których braliśmy udział. Piłka nożna. Niby szło nam świetnie, ale pod koniec wszystko zaczęło się psuć. Kopnąłem piłkę w stronę bramki przeciwnej drużyny, niestety została przejęta i chyba nikt nie wiedział jak to się stało, ale chwilę później usłyszeliśmy metaliczny stuk. Zerknąłem na tablicę elektroniczna, a zaraz potem przeniosłem wzrok na Szefa. Obronił, ale tak nieszczęśliwie, że piłka z impetem uderzyła go w brzuch, Szef próbując uniknąć uderzenia prosto w dziób odchylił głowę, ale zrobił to gwałtownie i z całej siły trzasnął w słupek od bramki. Piłka wyleciała mu ze skrzydeł. "Wszystko gra?" spytałem, łapiąc go za skrzydło, żeby się czasem nie przewrócił. Widać było, że ma zawroty głowy. Szef przycisnął skrzydło do pulsującej skroni. "Będę żył. Najważniejszy teraz jest mecz." odpowiedział mi i odesłał na moją pozycję, ale szło nam... jemu coraz gorzej. Widać było, że coś jest nie tak, ja nawet podejrzewałem wstrząs mózgu. I podejrzenie się potwierdziło, bo w pewnym momencie Szef rzucił się w bok i zwymiotował. W tym czasie piłka wpadła do bramki. Obejrzał się na bramkę, potem na nas. Z pierwszego miejsca spadliśmy na drugie, potem na trzecie. Cudem zakwalifikowaliśmy się do następnego etapu zawodów. Potem okazało się, że oprócz wstrząsu mózgu Szef ma zerwany staw skokowy. I w następnych zawodach już z nami nie zagra, bo ma prawą nogę w ortezie, sześć tygodni spędzi kuśtykając o kuli, a o sporcie może zapomnieć przez najbliższe cztery miesiące. Humor też ma marny, nie może zrobić podstawowej rzeczy, nie może wdrapać się na krzesło, na kanapę czy na łóżko, ale to akurat nic. Szef najbardziej przeżywa to, że nawet z toalety nie może sam skorzystać. To, że bez przerwy ktoś musi koło niego być, pomagać mu, strasznie go denerwuje, a chociaż my wszyscy chcemy dla niego jak najlepiej to większość tego jego gniewu skupia się na nas. Dziś oberwało mi się za otworzenie Szefowi drzwi i przepuszczenie go przodem. Teraz leży wściekły na kanapie w salonie i przerzuca kanały w telewizji, szukając czegoś co nadawałoby się do obejrzenia. Strasznie mu współczuję.
Wczoraj ledwie zamknąłem klapkę laptopa, usłyszałem podejrzane dźwięki z salonu, więc cichutko zsunąłem się z krzesła i podreptałem do pokoju obok. Szef leżał na kanapie z dziobem wciśniętym w poduszkę i pochlipywał cichutko. "Szefie...?" odezwałem się niepewnie. "Aż tak Szefa boli?" niechcący chyba palnąłem głupotę, bo szef zerwał się z kanapy z krzykiem. "Zamknij się, słyszysz?!" cofnąłem się o krok. "A właśnie, że nie boli! Bez przerwy słyszę tylko to jedno zdanie, mam już dosyć! Was wszystkich!". Spuściłem wzrok zawstydzony. Nie chciałem go urazić, nie wiedziałem. Szef szlochał jeszcze chwilę, ale potem zapadła niezręczna cisza. "Przepraszam..." usłyszałem i podniosłem głowę. "Nie chciałem krzyczeć, po prostu strasznie mnie wszystko denerwuje." usiadłem obok na kanapie, a po krótkim namyśle przysunąłem się bliżej do przywódcy. "Wy nie wiecie jak to jest nie móc nic zrobić samemu." "Ja wiem." odpowiedziałem i zaraz poczułem na sobie wzrok przywódcy. "Szef nie pamięta jak rok temu w wakacje chodziłem z nogą w gipsie?" Nie odpowiedział. Chyba rzeczywiście zapomniał. "Wiesz co mnie najbardziej w tym wszystkim denerwuje? To, że bez przerwy traktujecie mnie jak dziecko. Bez przerwy pytacie tylko czy czegoś mi nie podać, nie przynieść, a Kasia dodatkowo czy nie zanieść mnie na górę." Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Myśmy chcieli tylko pomóc, ale jak widać nie za bardzo nam wyszło. Okazało się, że to co my braliśmy za dobre chęci dla Szefa było tylko powodem do zdenerwowania i najchętniej by nas pewnie wszystkich powybijał gdyby mógł. Ona się tylko martwiła. "Chodźmy do mnie." poprosił Szef, zsuwając się z kanapy. Z wahaniem, ale jednak poszedłem za nim. "Proszę mi wybaczyć pytanie, ale czy Szef na pewno da radę wejść sam na górę?" odezwałam się. Mój przywódca kiwnął głową. "Tak." odpowiedział i ściskając w jednym skrzydle kulę, drugim przytrzymując się poręczy wszedł po schodach na poddasze. Doskonale dawał sonie radę. W pokoju siedliśmy oboje na jego łóżku i przegadaliśmy cały wieczór. A na obiad Kasia przyniosła pizzę, chcąc wynagrodzić Szefowi te ostatnie dni.
Miesiąc później;
Od wczoraj leżę w domu, w łóżku, z grypą i z Szefem, bo on jako jedyny dotrzymuje mi teraz towarzystwa. Tak jest, rozchorowałem się. I to na tydzień (niecały) przed egzaminami. Po prostu mistrzostwo świata. Wczoraj czułem się okropnie już podczas drogi do szkoły i właściwie tylko wlokłem się za Kasią, uwieszony na jej ręce. Po pierwszej lekcji musiała mnie odprowadzić do domu. Nie rozumiałem co mówił nauczyciel na lekcji, głowa opadała mi na ławkę, coś potwornego. Właściwie to Kasia mnie zaniosła, aniżeli odprowadziła, bo nie byłem w stanie ustać na nogach. Położyła mnie do łóżka, zrobiła herbaty i otuliła troskliwie kołdrą. "Nie mogę opuszczać szkoły..." odezwałem się słabo. "Zaraz egzaminy." dodałem, przewracając się na bok. "Egzaminami to ty się nic nie przejmuj." odpowiedziała mi. "Umiesz wystarczająco dużo, a nawet więcej." poczekała aż usnę, a potem popędziła z powrotem na lekcje. Do południa tylko leżałem na poduszce, nie mając siły się ruszyć, potem wziąłem pierwszą z brzegu książkę i czytałem. Po południu przyszedł do mnie pan Frankowski. Spytał jak się czuję, opowiedział co działo się w szkole i zostawił dla mnie kawałek ciasta, którego chwilowo nie byłem w stanie zjeść. W moim brzuszku zniknęło dopiero wieczorem. Potwornie chciało mi się pić i przez jakiś czas tylko kursowałem pomiędzy kuchnią, a łazienką. Wieczorem przysiadł się do mnie Szef. Ostatnio chodzi okropnie zły, bo na dworze zrobiło się cieplej i też by chciał pobiegać za piłką, a niekończąca się rehabilitacja i ciągłe wizyty u lekarza okropnie męczą, więc rzadko go z chłopakami widujemy. Jeśli nie jest akurat z Kasią w przychodni, to siedzi u siebie w pokoju i albo śpi, albo pochłania jeden komiks za drugim. Dzisiaj też zostałem w domu i wreszcie mogliśmy z Szefem trochę porozmawiać. Akurat kiedy wszedłem do salonu, to leżał na podłodze i przeglądał kanały w telewizji. Wymościłem sobie na kanapie wygodne gniazdko, tak żeby też móc coś obejrzeć i miło spędziliśmy razem czas. Obejrzeliśmy film o kosmosie i program typu "Trudne Sprawy" cały czas wymieniając zabawne uwagi i komentarze. Potem oboje zajęliśmy się czytaniem. Ja aktualnie pochłaniam "Kroniki Archeo".
Proszę krytykować, komentować, wyrażać swoje opinie, może coś wa się nie podoba, jakieś propozycje co można zmienić w narracji, opisach itd.
Uwaga, będzie spam. Główne opowiadanie, które piszę nosi tytuł "Moje Pingwiny" i ma już 361 rozdziałów. Oprócz tego były dwa prequele, głównie o przyszłości Skippera, seria "Niedoszli Samobójcy", również o Pingwinach no i pamiętnik Kowcia. Zapraszam na bloga.
W poniedziałek były zawody sportowe, w których braliśmy udział. Piłka nożna. Niby szło nam świetnie, ale pod koniec wszystko zaczęło się psuć. Kopnąłem piłkę w stronę bramki przeciwnej drużyny, niestety została przejęta i chyba nikt nie wiedział jak to się stało, ale chwilę później usłyszeliśmy metaliczny stuk. Zerknąłem na tablicę elektroniczna, a zaraz potem przeniosłem wzrok na Szefa. Obronił, ale tak nieszczęśliwie, że piłka z impetem uderzyła go w brzuch, Szef próbując uniknąć uderzenia prosto w dziób odchylił głowę, ale zrobił to gwałtownie i z całej siły trzasnął w słupek od bramki. Piłka wyleciała mu ze skrzydeł. "Wszystko gra?" spytałem, łapiąc go za skrzydło, żeby się czasem nie przewrócił. Widać było, że ma zawroty głowy. Szef przycisnął skrzydło do pulsującej skroni. "Będę żył. Najważniejszy teraz jest mecz." odpowiedział mi i odesłał na moją pozycję, ale szło nam... jemu coraz gorzej. Widać było, że coś jest nie tak, ja nawet podejrzewałem wstrząs mózgu. I podejrzenie się potwierdziło, bo w pewnym momencie Szef rzucił się w bok i zwymiotował. W tym czasie piłka wpadła do bramki. Obejrzał się na bramkę, potem na nas. Z pierwszego miejsca spadliśmy na drugie, potem na trzecie. Cudem zakwalifikowaliśmy się do następnego etapu zawodów. Potem okazało się, że oprócz wstrząsu mózgu Szef ma zerwany staw skokowy. I w następnych zawodach już z nami nie zagra, bo ma prawą nogę w ortezie, sześć tygodni spędzi kuśtykając o kuli, a o sporcie może zapomnieć przez najbliższe cztery miesiące. Humor też ma marny, nie może zrobić podstawowej rzeczy, nie może wdrapać się na krzesło, na kanapę czy na łóżko, ale to akurat nic. Szef najbardziej przeżywa to, że nawet z toalety nie może sam skorzystać. To, że bez przerwy ktoś musi koło niego być, pomagać mu, strasznie go denerwuje, a chociaż my wszyscy chcemy dla niego jak najlepiej to większość tego jego gniewu skupia się na nas. Dziś oberwało mi się za otworzenie Szefowi drzwi i przepuszczenie go przodem. Teraz leży wściekły na kanapie w salonie i przerzuca kanały w telewizji, szukając czegoś co nadawałoby się do obejrzenia. Strasznie mu współczuję.
Wczoraj ledwie zamknąłem klapkę laptopa, usłyszałem podejrzane dźwięki z salonu, więc cichutko zsunąłem się z krzesła i podreptałem do pokoju obok. Szef leżał na kanapie z dziobem wciśniętym w poduszkę i pochlipywał cichutko. "Szefie...?" odezwałem się niepewnie. "Aż tak Szefa boli?" niechcący chyba palnąłem głupotę, bo szef zerwał się z kanapy z krzykiem. "Zamknij się, słyszysz?!" cofnąłem się o krok. "A właśnie, że nie boli! Bez przerwy słyszę tylko to jedno zdanie, mam już dosyć! Was wszystkich!". Spuściłem wzrok zawstydzony. Nie chciałem go urazić, nie wiedziałem. Szef szlochał jeszcze chwilę, ale potem zapadła niezręczna cisza. "Przepraszam..." usłyszałem i podniosłem głowę. "Nie chciałem krzyczeć, po prostu strasznie mnie wszystko denerwuje." usiadłem obok na kanapie, a po krótkim namyśle przysunąłem się bliżej do przywódcy. "Wy nie wiecie jak to jest nie móc nic zrobić samemu." "Ja wiem." odpowiedziałem i zaraz poczułem na sobie wzrok przywódcy. "Szef nie pamięta jak rok temu w wakacje chodziłem z nogą w gipsie?" Nie odpowiedział. Chyba rzeczywiście zapomniał. "Wiesz co mnie najbardziej w tym wszystkim denerwuje? To, że bez przerwy traktujecie mnie jak dziecko. Bez przerwy pytacie tylko czy czegoś mi nie podać, nie przynieść, a Kasia dodatkowo czy nie zanieść mnie na górę." Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Myśmy chcieli tylko pomóc, ale jak widać nie za bardzo nam wyszło. Okazało się, że to co my braliśmy za dobre chęci dla Szefa było tylko powodem do zdenerwowania i najchętniej by nas pewnie wszystkich powybijał gdyby mógł. Ona się tylko martwiła. "Chodźmy do mnie." poprosił Szef, zsuwając się z kanapy. Z wahaniem, ale jednak poszedłem za nim. "Proszę mi wybaczyć pytanie, ale czy Szef na pewno da radę wejść sam na górę?" odezwałam się. Mój przywódca kiwnął głową. "Tak." odpowiedział i ściskając w jednym skrzydle kulę, drugim przytrzymując się poręczy wszedł po schodach na poddasze. Doskonale dawał sonie radę. W pokoju siedliśmy oboje na jego łóżku i przegadaliśmy cały wieczór. A na obiad Kasia przyniosła pizzę, chcąc wynagrodzić Szefowi te ostatnie dni.
Miesiąc później;
Od wczoraj leżę w domu, w łóżku, z grypą i z Szefem, bo on jako jedyny dotrzymuje mi teraz towarzystwa. Tak jest, rozchorowałem się. I to na tydzień (niecały) przed egzaminami. Po prostu mistrzostwo świata. Wczoraj czułem się okropnie już podczas drogi do szkoły i właściwie tylko wlokłem się za Kasią, uwieszony na jej ręce. Po pierwszej lekcji musiała mnie odprowadzić do domu. Nie rozumiałem co mówił nauczyciel na lekcji, głowa opadała mi na ławkę, coś potwornego. Właściwie to Kasia mnie zaniosła, aniżeli odprowadziła, bo nie byłem w stanie ustać na nogach. Położyła mnie do łóżka, zrobiła herbaty i otuliła troskliwie kołdrą. "Nie mogę opuszczać szkoły..." odezwałem się słabo. "Zaraz egzaminy." dodałem, przewracając się na bok. "Egzaminami to ty się nic nie przejmuj." odpowiedziała mi. "Umiesz wystarczająco dużo, a nawet więcej." poczekała aż usnę, a potem popędziła z powrotem na lekcje. Do południa tylko leżałem na poduszce, nie mając siły się ruszyć, potem wziąłem pierwszą z brzegu książkę i czytałem. Po południu przyszedł do mnie pan Frankowski. Spytał jak się czuję, opowiedział co działo się w szkole i zostawił dla mnie kawałek ciasta, którego chwilowo nie byłem w stanie zjeść. W moim brzuszku zniknęło dopiero wieczorem. Potwornie chciało mi się pić i przez jakiś czas tylko kursowałem pomiędzy kuchnią, a łazienką. Wieczorem przysiadł się do mnie Szef. Ostatnio chodzi okropnie zły, bo na dworze zrobiło się cieplej i też by chciał pobiegać za piłką, a niekończąca się rehabilitacja i ciągłe wizyty u lekarza okropnie męczą, więc rzadko go z chłopakami widujemy. Jeśli nie jest akurat z Kasią w przychodni, to siedzi u siebie w pokoju i albo śpi, albo pochłania jeden komiks za drugim. Dzisiaj też zostałem w domu i wreszcie mogliśmy z Szefem trochę porozmawiać. Akurat kiedy wszedłem do salonu, to leżał na podłodze i przeglądał kanały w telewizji. Wymościłem sobie na kanapie wygodne gniazdko, tak żeby też móc coś obejrzeć i miło spędziliśmy razem czas. Obejrzeliśmy film o kosmosie i program typu "Trudne Sprawy" cały czas wymieniając zabawne uwagi i komentarze. Potem oboje zajęliśmy się czytaniem. Ja aktualnie pochłaniam "Kroniki Archeo".
Proszę krytykować, komentować, wyrażać swoje opinie, może coś wa się nie podoba, jakieś propozycje co można zmienić w narracji, opisach itd.
Uwaga, będzie spam. Główne opowiadanie, które piszę nosi tytuł "Moje Pingwiny" i ma już 361 rozdziałów. Oprócz tego były dwa prequele, głównie o przyszłości Skippera, seria "Niedoszli Samobójcy", również o Pingwinach no i pamiętnik Kowcia. Zapraszam na bloga.